niedziela, 30 czerwca 2013

DIY: Mikrobransoletki - czyli jak ze sznurka i dodatków stworzyć modną ozdobę nadgarstków. cz. 1: Makrama

Ostatnio da się zaobserwować trend noszenia prostych bransoletek, wykonanych ze sznurka, kilku koralików, paru metalowych części. Czasem jedną, czasem cały nadgarstek. Nosi je każdy: kobiety, faceci, gwiazdy, nie-gwiazdy... Też byśmy chciały taką mieć, co nie?

Jako że posiadanie "markowego dzyndzla" wiąże się z uiszczeniem odpowiedniej opłaty, nie każdy zdecyduje się na takie gadżety w pięć minut. Dlatego też w tym mini-cyklu chcę Was przekonać do robienia tego typu ozdób samemu. Bo w końcu co to za sztuka zaplątać samemu parę sznurków? Z droższych lub tańszych materiałów - to już zależy od Was. A ile przy tym jest zabawy i satysfakcji! No i nieco oszczędności.


Na pierwszy ogień idzie MAKRAMA. Zaprezentuję dzisiaj splot podstawowy płaski. Polega on na wiązaniu węzłów płaskich na sznurku bazowym. Wykonanie go jest bardzo proste, choć na początku trzeba uważać na kolejność wykonywanych naprzemiennie dwóch rodzajów wiązań. Daje wiele możliwości, od nas zależy charakter bransoletki. możemy zrobić ją ultra prostą, albo dodać kilka mieniących się koralików, by była bardziej glamour. Na początek kilka przykładów z sieci:

 



Siła prostoty kontra blichtr:






    źródło zdjęć: pinterest.com


Jak to zrobić?
Potrzebujemy sznurek.... Jaki? Na początek dobry będzie sznurek nylonowy, a to z prostego powodu: ucięte na koniec wyplatania końcówki trzeba zabezpieczyć przez rozwiązywaniem, a nylonowy sznurek możemy przytopić zapalniczką. Może być też sznurek bawełniany woskowany, rzemyk, mulina... Ważne aby końce zabezpieczyć przez rozwiązywaniem. Poniżej użyłam sznurka bawełnianego woskowanego, a to dlatego że był gruby i dawał się wdzięcznie fotografować:)


Sznurek bazę najlepiej rozpiąć agrafkami, aby był stale napięty, wtedy łatwiej się na nim wyplata. Długość sznurka do oplatania zależy od tego ile będziemy mieli koralików, ile supłów będziemy robić. Lepiej mieć za dużo niż ma zabraknąć! Mi 80 cm wystarczyło na styk.
Teraz przechodzimy do "węzełkowania". Przeplatamy końce w sposób pokazany na zdjęciach:

Na sznurku bazie zawiązujemy supeł, aby dwa jego końce były tej samej długości.


Jeden z końców przy suple jest skierowany do nas, drugi do tyłu. Ten pierwszy (na zdjęciu z lewej strony), przekładamy pod sznurkiem bazą i nad prawym zwisającym końcem.


Prawy koniec kierujemy nad sznurkiem bazowym i przekładami przez pętelkę zrobioną przed chwilą z lewego końca.


Zaciskamy. W ten sposób otrzymaliśmy jeden węzeł płaski:


Teraz skierowany do nas jest koniec prawy, natomiast lewy jest do tyłu. Bierzemy więc prawy i przekładamy pod bazą.


Analogicznie bo poprzedniego wiązania przekładamy drugi koniec sznurka przez pętelkę i zaciskamy.



Po kilku supełkach zauważamy charakterystyczny układ VVV w oplocie (jeżeli go nie ma i splot się skręca, oznacza że się pomyliliśmy). Czas na koraliki: nadziewamy delikwenta na sznurek bazowy i robimy supełki dalej, jakby nigdy nic;)


I kolejny...


Aż osiągniemy wymaganą długość. Ostatni supełek zaciskamy mocno i zostaje nam już tylko uciąć i zabezpieczyć końce przez rozwiązywaniem się.


Zapięcie możemy utworzyć poprzez zaplecenie kolejną nitką zaciskowej tulejki tym samym ściegiem na obu końcach, tak jak tutaj:


Efekt końcowy:


Jest to oczywiście najprostsza podstawa makramowych bransoletek. Ja odkryłam makramę stosunkowo niedawno, a już widzę ogromy jej możliwości! I nawet wykorzystując tylko splot podstawowy płaski możemy stworzyć całe mnóstwo różnego rodzaju bransoletek.

W przeciągu godziny tyle udało mi się stworzyć:






Strasznie mi się podobają te bransoletki, szczególnie jak są zrobione z cieńszych sznureczków. A Wam?:)

czwartek, 27 czerwca 2013

Mam taki plan... czyli wakacyjne postanowienia

Nie wiem jak u Was, ale dla mnie bardziej przełomowym dniem niż 1 stycznia jest dzień w którym odbywa się ostatni egzamin w sesji letniej. A ten był właśnie dzisiaj. Takie szkolno - akademickie przyzwyczajenie gdzie lata mierzy się inaczej.

Wraz z końcem czerwca, kiedy mózg i cały organizm zaczynają odmawiać współpracy przez gigabajty materiałów do zapamiętania, stres i godziny spędzone na siedząco nad książkami i komputerem, gdzieś z tyłu zaczynają się kłębić myśli:  co by tu zmienić w swoim życiu? Nie mogę się doczekać, aż  moja głowa będzie wolniejsza od obowiązków, wrócę do regularnego uprawiania rękodzieła, będę miała czas na wieczór z książką... Może nie tyle co będę miała czas (bo on akurat by się znalazł do tej pory), a będę miała tę psychiczną swobodę robienia czegoś innego niż nauka i praca na uczelnię.

W całym tym ferworze walki z sesją powstała moja lista, kilka punktów tzw. To-Do-List, do wdrożenia przez najbliższe miesiące.


1) Zwiększyć swoją aktywność fizyczną. Nie ukrywam, należę do leniuchów kanapowców, którzy na spacer są skorzy wyjść tylko w jakimś konkretnym celu. Zdałam sobie ostatnio sprawę, że przez to rujnuję swoje zdrowie, szybko się męczę, hoduję sobie wadę postawy (brak mięśni utrzymujących kręgosłup). Ogólnie brakuje mi energii. Może nie od razu będę biegała w maratonach ale od czegoś trzeba zacząć.

2) Czytać MINIMUM 1 książkę miesięcznie. To wstyd komentować:P

3) Regularnie poświęcać czas na doskonalenie warsztatu handmade`owego. Liznąć nowych technik, podszkolić się w poznanych. Zrobić duży projekt. Więcej szczegółów: zakładka Moje prace.

4)Nauczyć się szyć! Mam tyle ciuchów do przerobienia, a jak oglądam blogi szyjących dziewczyn to zielenieję z zazdrości. Na szczęście maszyna do szycia w domu jest, kolekcja Burd jest, należy znaleźć ładny projekt, materiał i do dzieła! Najważniejsze - zacząć!

5) Zapanować nad światem. Ale spokojnie - chodzi mi jedynie o mój świat:) O moje rzeczy których jest w nadmiarze, o mój czas, o moje wydatki. Opanować wszystko to co umknęło mi spod kontroli. Uporządkować, posprzątać, lepiej wykorzystać. Ostatnio trafiłam na  ideę. Na razie chłonę treści, ale co ciekawsze pomysły zacznę wkrótce testować.

Moje wakacje będą pracowite. Jako że pierwszy stopień studiów już za mną, chciałam bardzo znaleźć pracę w zawodzie. Przynajmniej na wakacje, ponieważ przede mną jeszcze jeden ostatni rok nauki. Po pracy czasu na realizację będzie mniej, ale po powrocie nie będę musiała się przynajmniej martwić, że muszę zrobić kolejne ćwiczenie na zaliczenie do szkoły, coś opracować. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle:)

Plan jest wymagający, ale dzięki temu będę miała motywację do rozsądnego zagospodarowania czasu. Będzie to dla mnie trening, szczególnie silnej woli. Na bieżąco będę relacjonować jak mi idzie:)

Życzcie mi....


wtorek, 25 czerwca 2013

Truskawkowe ciasto na biszkopcie - omnomnom!


Jeżeli chodzi o kulinaria, zawsze bliżej mi było do słodkości, pieczenia ciast i testowania różnych deserów niż do potraw wytrawnych. Zdecydowanie jestem łasuchem! I tak oto, będąc na fali truskawek podczas pobytu na wsi, pokażę Wam dzisiaj chyba najlepsze ciasto z truskawkami jakie można zrobić. Po prostu PY-CHO-TA! Przepis maminy, powstał przypadkowo podczas robienia innego ciasta "O, smaczna ta masa, będzie pasowała z truskawkami".

Receptura:

biszkopt:
4 jaja
1 szklanka cukru
1/2 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia

Jest to przepis na dość duży (choć cienki) biszkopt na tortownicę ok 27 cm. Z jednego takiego wychodzą po przekrojeniu dwa spody pod nasze ciasto.

Góra ciasta (składniki na pokrycie jednego spodu biszkoptowego):
6 łyżeczek żelatyny
1/2 szklanki zimnej wody
4 jaja
1/2 szklanki cukru pudru
1 kostka masła
1 czubata łyżeczka cukru wanilinowego
1/2 szklanki mleka
1 galaretka truskawkowa

No i oczywiście truskawki:)

Uwaga, uwaga: wyżej wymienione "szklanki" mają 250 ml. Kolejna uwaga: mając dwa spody, zrobiłam 1,5 porcji ww. masy i dwie galaretki truskawkowe na dwie sztuki ciasta. Po jednej dobie zostało go już mniej niż 1;)


Do porządnie ubitej piany dosypujemy porcjami cukier, stale ubijając. Następnie dodajemy żółtka, a po zmiksowaniu mąkę, także po troszeczkę, aby dobrze się wszystko rozmieszało.




Prawda że proste? A biszkopt zawsze budził we mnie strach i niepewność:) Do zimnego (!) piekarnika wstawiamy ciasto wlane do wysmarowanej margaryną i podłożonej papierem formy. 45 min na ok 165-175 stopni C z termoobiegiem i mamy wyborny biszkopt.


Upieczony, ostudzony przekrojony na pół....


Coby płynna masa z niego nie uciekała. Ramka powinna być ciasna!
A jak już mamy podłoże, możemy szykować część górną. Do tego zabiegu potrzebne nam będą:



 I znowu zaczniemy od jaj (to chyba one jednak były pierwsze od kury). Ucieramy je z masłem, cukrem wanilinowym i cukrem  pudrem na gładko.


W międzyczasie ...


Ów żelatynę musimy teraz połączyć z ugotowanym (jeszcze gorącym) mlekiem. Sprawiamy by doskonale się ona rozpuściła i taką miksturę dodajemy to naszego roztartego masło-cukro-żółtka. Mieszamy, mieszamy, nie śpimy! Trzeba działać szybko, bo od teraz czas w zmowie z żelatyną działają na naszą niekorzyść i mogą po prostu przedwcześnie zastygnąć.




Te oto truskawki uprzednio własnoręcznie zerwane z krzaczka ;) zatopimy na biszkopcie w masie w tekturowej klatce.


Musimy po tej czynności chwilę odczekać aż masa zgęstnieje na tyle, aby...


...można było wylać na nią galaretkę. Potem jeszcze godzinka, może dwie w lodówce...


Życzę Wam smacznych, ostatnich tego sezonu, truskawkowych dni;)
Jak podobają się Wam moje słodkie reportaże?

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Zderzenie z czerwcem i lato na wsi

Zamknięta w szarym bloku, zajęta komputerem i notatkami, czerwiec mogłam poznać tylko po drastycznych skokach temperatury, gwałtownych burzach z piorunami i intensywnym zapachu kwiatów lipy. Wystarczyło pojechać 150 km na wschód aby zderzyć się z "naturalną" czerwcową rzeczywistością.

Roślinny ukwiecony boom! Zajadam się czereśniami (kupcze co prawda), truskawkami, sałatą, rzodkiewkami, szczypiorkiem (to już z maminego ogródka), wącham i patrzę. Za oknem grają świerszcze, tlenu jest w powietrzu tyle, że boli mnie głowa. I z pewnością, będę miała kiedyś swój ogródek (nawet choćbym miała kopanie, sianie i pielenie komuś zlecić:P). A teraz porcja zdjęć z których kipi zielenią.

Dzikie róże na wejściu do ogrodu warzywno-owocowego:





 Utytłana w ziemi, ledwo co zerwana truskaweczka, pierwsza z brzegu, taaaaka piękna!



A to już część "dekoracyjna" ogródka:











Rzut okiem za płot na łąki skąpane w zachodzącym słońcu...




I na koniec TAKA zieleń! Młode zboże:


Mam to szczęście mieć swój dom na Podlasiu, gdzie mogę przyjechać i odetchnąć od zgiełku dużego miasta. A Wy gdzie spędzacie swój "naturalny" chilling?:)