czwartek, 18 lipca 2013

Lipcowe łupy.

Nastały takie czasy, ze zewsząd zalewają nas reklamy. Namawiają, zachęcają, krzyczą! Tylko wydawaj i wydawaj, płać i płacz. Marki zrobią wszystko abyś poszedł właśnie do nich i wydał u nich swoje ostatnie oszczędności. Granica ta, zależy od grubości portfela i szczerze przyznam, że wolałabym aby moja szafa była bogatsza - oczywiście o dobre gatunkowo ubrania, a nie szmatki. Kwestia kupowania licznych i często jedno-sezonowych (pod względem jakości) ubrań to bogaty temat do dyskusji. Najlepsza i najkrótsza na to rada to posiadanie zdrowego rozsądku. Ale nie o tym dziś być miało.


Nawet dla Kowalskiego przychodzi czasem taki moment, że miło jest wybrać się do shopping mallu bez wyrzutów sumienia i zgrzytania zębami przy każdej półce. Pochodzić tu, tam, przymierzyć dziesiątki ubrań, powybrzydzać.. I zapłacić za te ubrania rzeczywiście słuszną i co najważniejsze, realną cenę. Mowa oczywiście o wyprzedażach.

Nie lubię ostatnio stawiać na ilość. Może wynika to z bardziej racjonalnego planowania budżetu, może.. nie. Raczej o to, że mam jeszcze wiele innych wydatków:) Czas SALE'ów zgrał mi się z inwestycjami hand made`owymi, na niekorzyść, ale dzięki temu byłam o wiele bardziej krytyczna w ocenach jakiegoś tam pierwszego lepszego zachwytu. Jeansy planowałam od jakiegoś czasu. Ale nie takie z sieciówki, tylko z jeansiarskiej firmy z tradycjami. Sukienka... to mała ekstrawagancja. Chyba rezultat tych łowów nie wygląda najgorzej? 




Wranglery - 169 zł (niemal 1/2 pierwotnej ceny)
Sukienka Mohito - 39 zł (nie pamiętam z ilu, ale strasznie sensowny był stosunek widoku w lustrze do ceny)
Dzianinowy zamotek - ok 8 zł + wolny wieczór (twórczość własna)


I to mi się podoba!  Równowaga stylistyczna i finansowa. Jeszcze tylko przerobię sobie kilka vintage`owych ciuszków od mamy* i moja szafa odetchnie pełną piersią!


*) niech tylko dorwę się do maszyny (patrz: plan) i opanuję to ustrojstwo!

środa, 10 lipca 2013

Moje odbicie i widok z okna. Czyli lipcowe wyzwanie z Ulą

On dawna śledzę już Ulowego bloga i z zachwytem patrzę na jej kreatywne pomysły. Jednym z nich, jest pomysł wyzwania foto - 7 dni, 7 zdjęć, 7 motywacji do wymyślenia czegoś co by było WOW! No doskonała idea pobudzania kreatywności w narodzie! Długo patrzyłam z boku, aż w końcu stwierdziłam, że dłużej tak być nie może i muszę w końcu spróbować.

Jak na razie temat poniedziałkowy i wtorkowy nie były zbyt skomplikowane, ale i tak nie udało mi się wyrobić w czasie (kolejny punkt do planu samodoskonalenia: przestać zostawiać sprawy na ostatnią chwilę!). Z tego co widzę na liście, z kolejnymi będzie nieco trudniej.

Nie nudzę już dłużej, ostatnio zarobiona jestem... Więc czem prędzej pokazuję wam MOJE ODBICIE i mój WIDOK ZA OKNEM:

 W zakurzonym lustrze, ja. 


Lublin, Felin. Klasyka polskiego gatunku:)


Linki do wyzwania: 


niedziela, 7 lipca 2013

Summer nails. Bo czymże byłoby lato bez kolorów?

Co sprawia, że gdy tylko przyjdzie jesień z niecierpliwością czekamy na kolejny pierwszy dzień lata? Z pewnością Słońce, jego promienie wpływające zbawiennie na samopoczucie, ale także na świat. Bo dobrze doświetlony świat wygląda o wiele ciekawiej. Buchająca zewsząd zieleń, błękit nieba i szalone barwy kwiatów, krzewów, całej fauny i flory. To jest to, co sprawia że czujemy się weselsi. KOLORY.


Więc nawet jeśli na co dzień nie możemy sobie na to pozwolić, to weekend jest to idealny czas na kolorowe paznokcie! Patrzymy na nie w końcu cały czas - ciągle więc mogą podsycać w nas dobry nastrój. Nie muszą być idealnie wymalowane, nie licząc oczywiście bazy - wzorki mogą być czystą abstrakcją. Niech będą tylko mocno kolorowe:)