piątek, 16 maja 2014

Koronkowe abażury na szydełku.

Jeszcze jakiś czas temu większości ludzi których znałam szydełkowe koronki kojarzyły się staromodnie, babcinie, niefajnie. Posiadanie takowych w mieszkaniu oznaczało, że żyjesz w średniowieczu i kompletnie nie znasz się na designie;) Nieopisaną radość sprawia mi od pewnego czasu obserwacja powrotu koronek na salony. Nieśmiało i delikatnie, ale powoli wychodzą zza zasłony wstydliwego elementu dekoracyjnego. Widuję je na blogach o zabarwieniu wnętrzarskim, na poczytnych blogach modowych, lifestylowych.. Niesamowicie mnie to cieszy!


Abstrahując od ewentualnej mody która zaczyna się na dzianinę we wnętrzach (mam na myśli i twory szydełkowe i na drutach), wykonałam na zlecenie mamy mojego chłopaka taki właśnie element. Jej mieszkanie było świeżo po remoncie: korytarz z jasną terakotą, bladoróżowe ściany i proste, białe matowe drzwi z mlecznymi szybami. Ujmująca prostota którą należało złamać i nakierować na jakieś ciekawe tory. Padło na klinkiety. Stare były w dobrej formie ale zrobiły je abażury - szklane kule, najbardziej pospolite jak się da. Pomysł na koronkowe abażury zaczerpnęłam od blogerki Ystin. Do tej pory kompletnie nie wiedziałam że koronkowe żyrandole mogą być inne niż takie rozciągnięte na metalowym stelażu abażura. Nowość - można to przecież wszystko usztywnić. Najpierw usztywniałam wg. jej pomysłu choinkowe ozdoby. Po jakimś czasie nadarzyła się okazja na większą formę - szydełkowe abażury.


Jeszcze przed podjęciem prac dziewiarskich znalazłam doniczkę - formę na której moją robótkę rozciągnę i na której będę utrwalać kształt bawełnianej plątaniny nitek. Następnym krokiem było znalezienie wzoru. W jakieś gazetce ze wzorami na serwetki znalazłam taką, mniej więcej pasującą rozmiarem oraz wyglądem - wszystko zostało wstępnie zaakceptowane, można było zacząć pracę.

Szydełkowało mi się długo. Strasznie długo. Nie szło. To była najżmudniejsza część pracy. Początek serwetki poszedł ze schematu, potem należało modyfikować wzór aby wyszła czapeczka a nie płaski talerz. Kombinowanie, prucie, jeszcze raz prucie, dorabianie rzędów bo w końcu wersja z gazetki okazała się być za krótką... Uf, pierwszy abażur skończony, jeszcze tylko dwa.



Usztywnianie z kolei to bardzo szybka robota. Rozciągniętą robótkę (napiętą bardzo mocno, ostateczny kształt nie ma nic wspólnego z gniotkiem który przypominała robótka przed usztywnieniem) pokrywałam wieloma warstwami rozwodnionego kleju do drewna wikol. Nie bawiłam się w barwienie. Klosze miały być białe, nić była biała, przed usztywnieniem wszystko zostało wyprane aby nie było żadnych przebarwień. Każda warstwa kleju musiała wyschnąć aby móc położyć kolejną. Kilkanaście takich warstw sprawiło, że ostatecznie wyglądało to jakbyśmy powlekli robótkę plastikiem. Bo w zasadzie tak było!

Ale czy abażur taki nie pożółknie od wysokiej temperatury? Czy z czasem nie straci kształtu? W końcu wikol jest dość elastyczny... Nie wiem! Faza testów na żywym organizmie, pożyjemy zobaczymy, najwyżej będziemy ratować nasze dzieła białą farbą. No bo teraz to już można i pomalować;)





Takie rustykalne abażury bardzo fajnie wyglądają w prostym wnętrzu, dodadzą mu ciepła i złagodzą je.  Dobrze odnajdą się też w modnym ostatnio stylu Shabby Chic. No cóż, ja lubię takie klimaty! A jak wam się podobają?

Follow on Bloglovin

niedziela, 11 maja 2014

Świat na drutach.

Robienie na drutach to ta dziedzina rękodzielenia która zachwyca mnie coraz bardziej, a której poświęcam zdecydowanie za mało czasu i uwagi. Zagłębiam się ostatnio coraz częściej w internety celem poszukiwań i podziwu tej magicznej sztuki tworzenia dzianiny. Ale czy robienie na drutach do dalej tylko skarpetki, szaliki, czapki i kolorowe sweterki?


O nie! Knitting (takie krótkie, przyjemne słowo określające po angielsku robienie na drutach) zagościł wśród designerów i powoli przestaje być kojarzony z tanim folklorem. Dzianina daje niesamowite możliwości jeżeli chodzi o kreację rzeczy. Możemy robić ją ze sznura, z grubej włóczki, drutu, kabla, juty.... To już nie tylko ubrania, ale elementy wnętrz, dekoracje, dywaniki, ozdoby, maskotki, poduszki.... Można by tak w nieskończoność! Tymczasem łapcie kilka inspiracji z Pinteresta i zasmakujcie się w tych przedmiotach jak ja.










Jeżeli wyposażymy cały dom w drutowane dodatki, możemy wyjść na zewnątrz i zadrutować drzewo w ogrodzie. A czemu nie?


I jak podobają się Wam "druciane" inspiracje?

Follow on Bloglovin

niedziela, 4 maja 2014

Miesięczny kalejdoskop - kwiecień 2014

Kalejdoskopy to ten rodzaj wpisów których nie mogę i nie chcę odpuścić. Z każdym kwadratowym zdjęciem wiąże się jakaś historia, jakaś ciekawa myśl przewodnia. Ostatnio tylko one ciągną tego bloga (niestety) ale są też dla mnie prywatnym podsumowaniem miesiąca i krótkim podsumowaniem minionych wydarzeń. Przy okazji rozliczam się sama ze sobą, czy wykorzystałam ten czas w pełni. Uzależnienie od skreślanych to-do-list i podsumowań - stopień zaawansowany;)




1/ Podróże, podróże, na dziki wschód. Moja szaro zielona walizka służy mi już piąty rok i chyba niebawem nadejdzie czas wymiany jej na nowszy model. Łożyska kółek szalenie "szumnie" reagują na każdy ruch.

2/ Czas spędzony w domu, wykorzystywałam na aktualizację wyglądu znanych mi miejsc. Nie ma ich co prawda zbyt wiele, głównie to polne dróżki i pola, ale czasem trafia się na jakieś ciekawe elementy krajobrazu. Prywatne złomowisko obfituje w malownicze ujęcia.

3/ Co było moim najczęstszym towarzyszem w kwietniu? Szydełko! Oj dużo się nim narobiłam, dużo... Efekty niektórych poczynań mam nadzieję już niebawem zostaną zamontowane na ścianach. Nie omieszkam się pochwalić!

4/ Pierwsze ciepłe dni bez kurtki i droga na uczelnię. I liściowa broszka. Też mojej roboty, no bo jak inaczej.

5/ Zaczynam doceniać żywe roślinki. Zarówno cięte jak na tym zdjęciu, jak i doniczkowe. Wpisy Lifemanagerki coraz bardziej motywują mnie do zainwestowania popołudnia i paru złotych na doniczki i ukwiecenia mojego miniaturowego balkonu.

6/ Czy ja już gdzieś mówiłam, że studia są nudne? Siedzenie w bibliotece i nauka do kolokwium gdy na dworze słońce, a w głowie tyyyyyle pomysłów na rękodzielenie i inne hece. Czuję się jakbym mijała się z powołaniem. 

7/ Maraton po ulicach Warszawy. Na początku byłam wściekła, bo w pośpiechu zamiast autobusem musiałam gonić na zajęcia rowerem. Z drugiej strony na zdrowie mi to wyszło, a w drodze powrotnej legioniści ubawili mnie już całkowicie!

8/ O ile z koralikami i nićmi wychodzi mi nieźle, to dekorowanie ciast wychodzi mi tragicznie. Ta baba wielkanocna jest tego dowodem. Niech robią to lepsi ode mnie. 

9/ Jesteście z Warszawy (choćby tymczasowo) i nie byliście nad Zalewem Zegrzyńskim? Koniecznie nadróbcie to niebywanie! To sztuczne jezioro jest piękne, okolica prawie nadmorska (te lasy..), można się pluskać, wypożyczyć jacht, łódkę, rowery wodne. Jest pięknie. Szczególnie w piękną pogodę. 

Follow on Bloglovin