środa, 27 sierpnia 2014

Gdzie napić się dobrego piwa w Warszawie?

Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta! O ile we Wrocławiu, jak wiecie z poprzedniego posta, mogliśmy co krok trafić na knajpę serwującą różne piwa rzemieślnicze, to w stolicy od 5 lat poza miejscami gdzie można napić się zwykłych żółtych koncerniaków za dychę, raczej się o takich pubach nie słyszało. A może nie szukaliśmy dokładnie?


Piwa rzemieślnicze święcą w Polsce triumfy od ponad roku i na koniec tego bardzo przyjemnego trendu się nie zanosi. Najbardziej znaczącym dowodem na to, że małe browary, produkujące piwa o różnych smakach i w różnych gatunkach odniosły sukces jest to, że duże koncerniaki typu Żywiec, Tyskie, zaczęły również wprowadzać na rynek swoje piwa "sezonowe". Konkurencja nie śpi, o klienta trzeba walczyć. Ja od jakiegoś pół roku w pełni podchwyciłam tę smaczną modę na piwną inność i będę ją skutecznie propagować, aby już nikt nie musiał pić niedobrego piwa :)

Co jest w tych piwach z małych browarów takiego fajnego? To, że jedna beczka przyjeżdża do pubu i przez najbliższy miesiąc jest to jedyna beczka tego konkretnego piwa, pojutrze może go już nie być. To, że stajesz przed lodówką pełną butelek, a każda z nich jest inna - wybierasz więc, testujesz, poznajesz i uczysz się nowych smaków. Tak na dobrą sprawę nigdy nie wiesz co ci się trafi, jeśli danego trunku jeszcze nie próbowałeś. Możliwość wyboru i wycieczka w nieznane, to jest właśnie najlepsze.

Skoro już odkryliśmy dolnośląskie tradycje picia piwa to może w Warszawie odnajdziemy podobne lokalizacje? Jest tu jeden problem. Wszędzie jest daleko. Nie przemieścisz się sprawnie między wszystkimi lokalami, bo są one oddalone kilkanaście, kilkadziesiąt minut jazdy komunikacją miejską. Nie licząc oczywiście tych zgromadzonych w śródmieściu w okolicach rotundy :) Ciężko jest więc zorganizować duży tour na jeden wieczór.

Ale z pomocą w wyborze lokalizacji przychodzi nam Warszawski Szlak Piwny, zorganizowany i w przeciwieństwie do wrocławskiego wciąż działający i aktualizowany. Znajdziemy w nim kilka propozycji w centrum, ale też kilka mniej lub bardziej oddalonych, zmuszających do podróży metrem czy tramwajem.



Kolejnym zbiorem warszawskich piwnych miejscówek jest Piwna Mapa Warszawy stworzona przez blog Browarnia. Co ciekawe, na mapie tej znajdziemy nie tylko puby, ale także sklepy oferujące piwa rzemieślnicze tylko na wynos, czy sklepy, w których kupimy sprzęt do uwarzenia piwa samemu :P

No dobra, mamy listę miejscówek, ale musimy wiedzieć do jakiego pubu chcemy się wybrać. Piwo może być podawane z butelki lub nalewaka. Puby z przynajmniej dziesięcioma kranami/nalewakami to multitapy (wg  internetowych specjalistów ;) ). Generalnie im więcej kranów tym lepiej, ponieważ mamy większy wybór. Miejsca takie są bardzo klimatyczne, wszystko kręci się tam wokół baru gdzie rozlewane jest piwo :) Puby czy kluby tylko z piwami butelkowanymi mają może mniejszy urok piwowarski i nie są stricte nastawione na doznania piwne - są to bardziej klubokawiarnie, ale spotkamy tam takie piwa butelkowe, które ciężko dostać w zwykłych marketach. Z wyborem bywa różnie ale są takie miejsca jak Kicia Kocia na Grochowie, gdzie wybór był. Ogromny. Naprawdę takiej różnorodności butelek i etykiet dawno nie widziałam ;) Tego lokalu nie ma w powyższych zestawieniach, ale jeżeli chcecie popróbować naprawdę różnych smaków, mieć poważny problem z dokonywaniem wyborów i nacieszyć oczy wymyślnymi etykietami, konieczne tam zajrzyjcie.

 Słodka krowa z AleBrowaru w Kiciej Kociej. Oświetlenie zdjęcia idealnie oddaje nastrój klubokawiarni.


Drugim miejscem, które mogę polecić z własnego doświadczenia są Cuda na kiju. Fajny klimat (chociaż niektórym się nie podoba, czytając opinie w internecie), zaraz przy palmie na rondzie de Gaulla, dużo miejsca, ogródek łatwo rozrasta się dzięki rozkładanym mebelkom, luźna atmosfera i przepyszna pizza :) Same plusy, umawiam się tam z różnymi znajomymi i zawsze jest ten element niespodzianki, jakie piwo dzisiaj spróbujemy.



Piwo w końcu wychodzi z cienia i przestaje kojarzyć się jako tani i szybki trunek. Obecnie picie dobrego piwa z właściwego szkła jest równie eleganckie co picie wina, a jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia. I dobrze, bo dzięki temu ludzie otworzą się na nowe smaki, a i piwowarzy będą starali się cały czas zaskakiwać klientów. Z resztą o samym piwie nie mam się co rozgadywać, odsyłam Was do bloga Kopyra, ten człowiek wie o piwie chyba wszystko. Facet ma gadane więc zarezerwujcie sobie dużo czasu na piwną edukację;)

No i pijcie piwo, na zdrowie! Ale tylko to dobre i z umiarem ;)


Follow on Bloglovin

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Wroclove. Wycieczka do Wrocławia.

Wycieczka, o której miałam pisać już dawno, ale w związku z przerwą w blogowaniu, termin ten mocno się przesunął. Mam jednak nadzieję, że końcówka lata i początek naszej pięknej, polskiej jesieni, będzie obfitowała w weekendowe wyjazdy i jak najbardziej moje wrocławskie spostrzeżenia turysty się komuś przydadzą. Wrocławian zapraszam do dzielenia się innymi ciekawymi miejscami i rzeczami do zrobienia w tym mieście;)


Wrocław - miasto, które od zawsze szalenie mnie intrygowało. Miejsce zagadka, znane tylko z pocztówek i zdjęć. Miasto, o którym marzyłam, snułam w nim wizje przyszłości i... nic z tego nie wyszło. Z odwiedzinami zawsze było nie po drodze. Zawsze. Aż do tego roku. Spędziliśmy ze znajomymi 4 majówkowe dni w sercu Dolnego Śląska. Rzeka, kanały, wyspy, mosty, kościoły, kamienice, brukowane ulice, wredne tramwaje, pyszne piwo, 1000 pubów, gigantyczne krzesło, komercyjne już krasnale.

Nie zawiodłam się. Miasto jest przepiękne.

Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, ze wszędzie jest blisko. Mapy Wrocławia są do... niczego. I stwierdziła to czwórka geodetów;) Tysiące domniemanych kilometrów do przejścia okazały się być krótkimi spacerami. Przepiękne zaułki, stare budownictwo poprzetykane nowymi plombami, starówka, która tworzy niesamowity klimat, i która jest dla ludzi (to nie jest takie oczywiste, np. w Warszawie stare miasto jest mocno skomercjalizowane i bardzo nastawione na turystów i wydawanie przez nich pieniędzy).

No i tylko sygnalizatory mają jakieś nieteges, ciężko przedostać się spokojnym krokiem na drugą stronę ulicy podczas jednej zmiany świateł. No i tramwaje jeżdżące tylko w jedną stronę? Więcej grzechów nie pamiętam:)


Co zatem warto odwiedzić we Wrocławiu? Poniżej bardzo subiektywna lista to-do in Wrocław:

1. Obejść niezliczoną w tym mieście ilość mostów. To fantastyczne uczucie gdy rzeka w mieście nie dzieli, a można powiedzieć, że łączy dzielnice wszystkimi swoimi odnogami. Dzięki temu zwiedzisz sporą część miasta, dostrzeżesz ciekawe zaułki. Mosty, nawet te najmniejsze, mają często swoją własną ciekawą historię. Z resztą - one po prostu są ładne. Znajdziecie most wściekle czerwony, zielony, tramwajowy, samochodowy, zakochany - tak, ilość zakochanych kłódek przyprawia o zawrót głowy, a inżynierowie na jego widok od razu szacują, czy kłódki nie osłabiają przypadkiem jego nośności... :D Przyznaję, sama też się do jej obniżenia przyczyniłam. Zawsze też możemy się skusić na zwiedzanie miasta z perspektywy statku wycieczkowego, motorówki lub kajaku, bo (i tu kolejna rzadko spotykana w Polsce rzecz) rzeka jest w pełni żeglowna! Niestety z powodu ograniczonej ilości czasu nie skorzystaliśmy z tej możliwości, ale następnym razem koniecznie to nadrobimy.






2. Ulicę pubów pod torami kolejowymi na ul. Wojciecha Bogusławskiego. Jak również cały szlak piwny. Dla osób takich jak my, które pierwszy raz znalazły się w nieznanym mieście, podążanie zorganizowanym i oznaczonym na mapie szlakiem piwnym było nie lada atrakcją. Wyzwanie odwiedzenia 7 pubów do 24 podjęte o godzinie 19 - niezapomniane przeżycie! To właśnie podczas tego "zwiedzania" pierwszy raz mieliśmy bezpośrednią styczność z tak dużą ilością piw rzemieślniczych i od tamtej pory razem z M., jesteśmy ich wielkimi fanami. Nie bez przyczyny Wrocław to wg. hasła promocyjnego "miasto spotkań". Rzeczywiście jest gdzie się umówić i spotkać ze znajomymi. Każdy znajdzie coś dla siebie w niezliczonej ilości różnych pubów, kawiarenek i knajpek. Moje ulubione miejsce? Całkiem chyba nowa Pijalnia piwa Pod Latarniami na ul. Ruskiej:) Wystrój  w klimacie brytyjskim, z ciężkimi drewnianymi meblami i bardzo dobre jedzenie. Bo o piwach nie muszę chyba wspominać:)








3. Wdrapać się na przynajmniej jedną z wielu wież widokowych. Z góry zawsze wszystko wygląda lepiej, poza tym możemy usystematyzować sobie układ nowo poznanego miasta. Zaliczyliśmy wieżę na katedrze św. Jana Chrzciciela i Wieżę Matematyczną w muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego, a moi współtowarzysze podróży weszli również na wierzę kościoła św. Marii Magdaleny (ten z mostkiem pokutnic - znowu most!).




4. Przejść Rynek i okolice wzdłuż i wszerz. Można podjąć wyzwanie znalezienia jak największej liczby krasnali (wymiękliśmy po około 20, późniejsze przypadkowe spotkania były przyjemniejsze niż te wymuszone). Można po prostu kroczyć każdą uliczką po kolei. Nam sprawę ułatwił wyżej wspomniany szlak piwny. Dlaczego trzeba przejść ten nieszczęsny Rynek? Po to aby wchłonąć atmosferę miasta. Obejrzeć każdą kolejną kamienicę, zwrócić uwagę na każdy detal. Obserwować otoczenie. Można przy okazji wstąpić do pięknego ogrodu botanicznego, a czasami wpaść na różne ciekawe lub dziwne rzeczy jak na przykład gigantyczne krzesło. Nie wiem co autor tej instalacji miał na myśli, ale stanowi ona ciekawy element krajobrazu! 





Ile ludzi tyle rad. Może byliście we Wrocku lub jesteście jego mieszkańcami. Co byście dołożyli do takiej listy?

Follow on Bloglovin

niedziela, 17 sierpnia 2014

Dlaczego nie lubisz okularów?

Pytanie to zadaję sobie chyba od zawsze. Coraz więcej ludzi nosi okulary korekcyjne. Jednak bardzo często słyszy się jak ktoś próbuje tego uniknąć, do ostatniej chwili zwleka z wyrobieniem sobie okularów. A jak już je zrobi to często nosi ze wstydem, stara się tylko wtedy kiedy naprawdę potrzebuje. Okulary są okropnie nielubianym przedmiotem! Ale czy jest to aż tak duży dowód na naszą ułomność aby ich nienawidzić?


Noszę okulary od 12 roku życia. Czyli w tym roku mogę powiedzieć, że robię to dokładnie pół mojego życia:) Od zawsze chciałam mieć okulary. Mój tato nosi szkła od przedszkola (czyli od zawsze) i zawsze. Musi. Mama jest krótkowidzem z niezbyt dotkliwą wadą więc okulary po domu są porozkładane w różnych miejscach, ale do wyjścia zawsze na nosie. Jak byłam mała wszyscy moi dziadkowie używali już okularów do czytania. Może wyda się to dziwne ale ja od zawsze MARZYŁAM o noszeniu okularów. To było niczym dowód na dorosłość (te 15 lat temu dzieciaki rzadko nosiły okulary, jednak zdrowie publiczne w kwestii okulistyki podupada..). Taki obraz stworzyłam w swojej głowie, taki wyniosłam z domu, gdzie każdy miał swoje okulary. Zatem głupia, mała ja marzyłam, żeby mieć chociaż maleńką wadę, która pozwoli mi na posiadanie tego wymarzonego przedmiotu.

No i stało się! Zostałam krótkowidzem i dostałam swoje pierwsze w życiu okulary. Zielone druciaki z -0,25 D w każdym szkle:) Od tamtego czasu dobiłam do -3 D i nie wyobrażam sobie życia bez poprawnego widzenia, czyli bez szkieł na nosie. Z perspektywy moich doświadczeń ciągle się dziwię historiom jak to ktoś już dorosły, nagle stwierdził, najczęściej przy prowadzeniu samochodu że coś mu przeszkadza i po latach znoszenia tego dyskomfortu niewidzenia wychodzi od okulisty z receptą na 2-3 dioptrie. Albo jeżeli jest  dalekowidzem i nie widzi dobrze z bliska, zaczęło mu brakować ręki do czytania gazety (wiecie, im dalej odsunie tekst tym lepiej go widzi). Wszystko dlatego, że nie lubi okularów/nie lubi siebie w okularach/nie lubi mieć nic na nosie /brzydko wygląda itd., itd…
Ostatnie "druciaki", kupione jeszcze w erze przed modnymi obecnie plastikowymi oprawkami.


Dobra, ja się dziwię, ale ludzie mają różne problemy, co więc zrobić aby oswoić się z ramką na nosie?

1. Pomyśl o niej jako o modnym gadżecie. Fajne okulary to w dzisiejszych czasach równowartość fajnych butów czy torebki! Możesz wybierać między okularami "sieciówkowymi", a tymi od znanych projektantów.

2. Przymierzaj dużo. Oglądasz różne oprawki w Internecie czy w salonie? Na 99,99% okulary które ci się spodobają jako pierwsze na półce, po założeniu zrobią z twojej twarzy bezkształtnego placka. Koniecznie przymierzaj i zacznij wyrabiać sobie zdanie o tym jakie niuanse kształtu lepiej do Ciebie pasują. Dobry optyk szybko pomoże Ci we właściwym wyborze kształtu i koloru oprawek. Bo oprawki mają za zadanie podkreślić twoją urodę, rysy twarzy, kolor oczu i odcień skóry. Dobrze dobrane oprawki działają cuda. Śmiem twierdzić, że mogą nawet upiększyć! 
Pierwsze plastikowe oprawy. Pierwszy róż na nosie:)

3. Nie bój się denek od butelek, duża wada wcale już ich nie oznacza. W dzisiejszych czasach mamy taką technologię wytwarzania soczewek, ze z 5 dioptrii zrobią płaskie szkiełko, a jeżeli potrzebujesz różnych mocy do bliży i dali połączą to w jednym smukłym progresywnym szkiełku. Magia.

4. Nie bój się po prostu. Okulary mają ci pomóc, sprawić abyś widział/a lepiej, dobre widzenie to większa pewność siebie.  A jeśli jesteś kierowcą, to też kwestia bezpieczeństwa Twojego i innych uczestników ruchu. I pamiętaj, że regularne kontrole u okulisty to konieczność. Nasze oczy mają za dużo obciążeń w dzisiejszych czasach. Dbasz o siebie? Dbaj o oczy.
Mój najnowszy nabytek: plastikowe Ray Ban 5256. 


Poza tymi wszystkimi spekulacjami nt. okularów… Przecież są jeszcze soczewki. Sama miałam 2 letni epizod soczewkowy, ale powróciłam do codziennego noszenia okularów. Okazało się, że wcale nie zawsze było mi w soczewkach wygodnie, ponieważ jako krótkowidz dobrze widzę z bliska, np. podczas rękodzielenia:) W soczewkach moje oczy się męczyły, a okulary mogę szybko zdjąć na chwilkę. Do tego doszedł problem suchych oczu… Dzisiaj stosuję soczewki okazyjnie, np. w czasie wyjazdu na narty, okularów nie włożę przecież pod gogle. Poza tym okulary to już element mojego wizerunku, lubię je.

No i bez okularów czuję się prawie naga. A już na pewno niedowidząca.


Follow on Bloglovin

wtorek, 12 sierpnia 2014

DIY: bransoletka z łańcucha i bawełnianego sznurka.

Dzisiaj mam dla Was instrukcję DIY na kolejną bransoletkę z grubym łańcuchem, sznurkiem i koralikami. Dlaczego kolejną, skoro do tej pory nigdy takiej nie publikowałam? Ano dlatego że w internecie roi się od dekoracyjnych bransoletek które w podstawie mają łańcuch, oplecione są metrami sznurków i taśm cyrkoniowych, np. takich jak TU. To co chcę zaproponować jest dokładnie w tej samej stylistyce ale wyróżnia się jednym małym szczególikiem:


Potrzebujemy do tego szydełka. No bo jakżeby u mnie inaczej:D Przyszykujmy łańcuch o długości odpowiadającej wymiarom naszego nadgarstka, ok 2 m sznurka (ja użyłam bawełnianego) i koraliki które dadzą się na niego nanizać (na zdjęciu widzicie Toho Cubes 4mm). Oprócz załączonych na zdjęciu rzeczy, przydadzą się jeszcze szczypce do montowania ogniwek.

Zanim przystąpimy do szydełkowania, musimy nawlec koraliki na sznur w ilości odpowiadającej liczbie słupków które będziemy robić. Robótkę rozpoczynamy od trzech oczek łańcuszka doczepionych do pierwszego ogniwa łańcucha. Robimy słupki wbijając się w metalowy łańcuch. Liczba słupków zależy od tego jakiej wielkości są oczka metalowego łańcucha i jego długości. Ja robiłam naprzemiennie 1 i 2 słupki wbite w jedno ogniwo łańcucha. Dzięki temu dziergany pasek wyszedł dokładnie tej samej długości co metalowy łańcuch.




Po przerobieniu całej długości obracamy robótkę i w kolejnym rządku doszydełkowujemy koraliki. Dziergamy oczka ścisłe po kolei wbijając się w każdy słupek pod jedną nitkę jak zostało uchwycone na zdjęciu:


Na koniec trzeba zabezpieczyć końcówki. Wiążemy węzeł prosty i ok. 1 cm długości każdego z pozostawionych "wąsów" wplatamy w robótkę, najlepiej tak aby nie było ich widać;)






Do tego doczepiamy jeszcze ogniwka, zapięcie i
gotowe:)





Follow on Bloglovin


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Powrót i historia mojego blogowania.

Witajcie po przerwie! Po prawie 3 miesięcznej ciszy blogowej, wracam.  To był dziwny czas. Czas w którym wbrew pozorom bardzo dużo myślałam o tym miejscu, o jego wyglądzie, zawartości, o celu dla jakiego powstał oraz ogólnie o słuszności tego przedsięwzięcia. W czasach kiedy polska blogosfera rozrosła się do wielkości wypasionego wieloryba, każdy człowieczek próbuje zagarnąć sobie kawałek przestrzeni internetowej i tworzyć. Każdy chce pisać bloga, każdy chce zdobyć czytelników, każdy by chciał ale nie każdy może i potrafi.


Zaczęłam się mocno zastanawiać nad słusznością prowadzenia tego miejsca w istniejącej postaci i w świetle powyższego. Spowodowało to u mnie następujące reakcje: "oj nie nie będę o tym pisać", "oj głupi temat", "ale przecież już tyle osób o tym pisało", "komu się będzie chciało o tym czytać" i tak dalej..

Ale co z tego?!

No właśnie NIC. Przestaję zatem myśleć za dużo i będę pisać dalej. Bo to moje miejsce i jestem tu dla siebie. A jak przypadkiem ktoś kiedyś na tym skorzysta to dobrze dla niego!

Będąc nadal w klimacie ekshibicjonizmu opowiem moją blogową historię życia. Lubię to, że blogi  pisałam zanim stało się to modne. To jest moje trzecie (nie licząc starego internetowego pamiętniczka) miejsce w sieci. Czas więc uchylić rąbka tajemnicy:
  • www.ladysheilaa.blogspot.com - byłam szafiarką zanim to stało się dochodowe i modne. Moją przygodę z szafiarstwem zakończyła Politechnika Warszawska i nadmiar nauki na pierwszym roku. Było krótko ale fajnie. Pozować do zdjęć nie umiałam, pisać nie umiałam kompletnie (te inwersje i zdania wielokrotnie złożone...). Nie usunęłam bloga bo lubię czasem tam wejść, pośmiać się i powspominać. To były czasy!
  • www.do-it-cho.blogspot.com - Kiedy moje życie zostało zdominowane przez robótki ręczne, rękodzielenie, hendmejdy i tym podobne założyłam blog który miał za zadanie być galerią moich dzieł. Ale takie pokazywanie gotowych przedmiotów także zaczęło mnie nudzić. Tematyka jest nadal mi bliska ale chciałabym rozszerzyć działalność w kierunku edukacji i propagowania rękodzielenia a nie tylko pokazywania "zobaczcie jaką ładną bransoletkę dziś zrobiłam". Na do-it-cho ukazał się jeden tutorial filmowy (niedługo swoją drogą stuknie mu 100 000 wyświetleń WOW), napisałam parę instrukcji do magazynu Beading Polska. To jest w pewnym stopniu geneza Lifespiring. Miejsca w którym dzielę się tym jakie ciekawe i inspirujące rzeczy można robić w wolnym czasie, a tym jest dla mnie w dużej części rękodzielenie. 

Jaki w takim razie jest wniosek mojego wywodu? Na Lifespiring będziecie mogli dalej czytać po prostu o mnie. Duża dawka Hendmejdów i innych cholowych zainteresowań. Niech się podoba!

Follow on Bloglovin